Globalna pandemia wirusa COVID-19 odbiła się niemałym echem w gospodarce, powodując kryzys, z którym na taką skalę już dawno nie mieliśmy do czynienia. Nie ominął on także branży modowej, która w nowej rzeczywistości musiała się odnaleźć praktycznie z dnia na dzień. W związku z tym wiele marek nie poradziło sobie z tą sytuacją i ogłosiło upadłość.
Mogłoby się wydawać, że sieciówki, które dysponują ogromnym budżetem, nie odczują tak mocno kryzysu ekonomicznego. Jednak nic bardziej mylnego. Aby zrozumieć, jak duży wpływ na ich funkcjonowanie miał lockdown, należy przede wszystkim wiedzieć, że ich model działania opiera się na produkcji ubrań w Chinach, gdzie kolekcje powstają w ekspresowym tempie. Zamknięcie sklepów spowodowało więc, że niemal gotowe kolekcje nie trafiły do sprzedaży stacjonarnej, co znacznie obniżyło zyski z nich.
Pomimo szybkiej reakcji sklepów stacjonarnych i skupienia całej swojej uwagi na sprzedaży internetowej, niektóre z ubrań zostały skazane na porażkę już z góry. Ludzie zamknięci w domach przestali szukać eleganckich sukienek czy ubrań wierzchnich. Częściej kupowali natomiast ubrania casualowe, czego nie można było przewidzieć na początku 2020 roku.
Pomimo tego, że galerie handlowe na nowo zostały otwarte, a klienci mogą odwiedzać sklepy sieciówek stacjonarnie, wiele z nich po okresie lockdownu wciąż podnosi się z kolan i podejmuje kolejne decyzje, które pomogą im przetrwać.
Francuska firma Camaieu całkowicie zrezygnowała bowiem ze sprzedaży swoich ubrań w naszym kraju. Natomiast polska spółka LPP , w której skład wchodzą takie marki jak Reserved, Mohito, Sinsay, Cropp czy też House postanowiła zrezygnować z 30% najmowanych powierzchni stacjonarnych. Z kolei hiszpańska spółka Inditex będąca matką dla takich marek jak Zara czy Pull&Bear ogłosiła, że do 2021 roku planuje wycofać się z prowadzenia części sklepów w Europie i Azji.
Stanów Zjednoczonych także nie ominęły żniwa ekonomiczne, jakie zbiera pandemia COVID-19. Wiele markę postanowiło w tym kraju zamknąć swoje sklepy lub ogłosić upadłość na podstawie amerykańskiego prawa upadłościowego.
Przykładowo Neiman Marcus będąca amerykańską siecią domów towarowych określanych jako luksusowe zamknęła aż 45 sklepów. Z podobnymi problemami boryka się także sieć sklepów J. Crew, która zamknęła w okresie pandemii ponad 500 swoich sieciówek i całkiem możliwe, że większość z nich nie zostanie już ponownie otwarta.
W Europie marki premium wcale nie mają się lepiej. Po pięciu latach działalności z powodu strat, jakie spowodowała pandemia została bowiem zamknięta marka Sies Marjan, która cechuje się świetnymi projektami.
Oprócz tego dołączyło do niej także takie marki jak: Lord & Taylor, Lulu Guinness, Studio Diane Von Furstenberg, Grupa Aldo, G-Star Raw i Rent the Runway. Dla fanów tych marek i świata mody jest to ogromna strata, która uświadamia, że COVID-19 jest groźny nie tylko dla naszego zdrowia, ale i gospodarki oraz kultury.
Niestety prognozy dla branży modowej przedstawiane na okres jesienny, wcale nie prezentują się lepiej. Nadciąga bowiem sezon grypowy, który prawdopodobnie zbiegnie się w czasie z druga falą pandemii. Dlatego też po kilku miesiącach oddechu marki, które nie zdążyły jeszcze przygotować planu na ten okres, mogą sobie nie poradzić i w efekcie zniknąć ze świata mody.
Co więcej, według ekonomistów, choć ciężko sobie to wyobrazić to druga, jesienna fala koronawirusa będzie o wiele gorsza dla gospodarki i ekonomii, która nie zdążyła się jeszcze pozbierać po pierwszym lockdownie i odbudować strat, jakie on wygenerował. Wszystko to, to jednak póki co spekulacje i pozostaje nam mieć nadzieję, że branża fashion w ostatnich miesiącach znalazła rozwiązanie na to jak przetrwać nadchodzący, ciężki okres.